środa, 20 marca 2013

Rozdział 4.

Tradycyjnie miłego czytania :>
I dziękuję za wszystkie komentarze! :D
Troszku krótki, ale mam nadzieję, że ciekawy :>
Komentować, obserwować i co tam jeszcze się da :D
____________________
Rose w koszuli w szkocką kratkę oraz obcisłych, skórzanych spodniach przemierzała ulice Seattle. Towarzyszył jej Jeff. Od kiedy dowiedziała się o tym, że Duff nie jest do końca czysty i de facto znał się z Izzym już wcześniej- nie rozmawiała z nim. Musiała sobie to wszytko przemyśleć... Zapić? Czy to była ta silna, niewrażliwa Rose? Brunetka do końca chyba nie wiedziała kim rzeczywiście jest. Miała dopiero 14 lat i może mogła nie wiedzieć kim chce być w przyszłości, ale żeby do końca siebie nie znać? Tłumaczyła to sobie "trudnym wiekiem". Wszyscy tak to sobie tłumaczyli. To że piła, paliła... Kogo to tak naprawdę interesowało? Izzyego? Ale on rozumiał, że to jest wyjątkowa sytuacja, a nie małolata która robi to dla szpanu. Miała czasem wrażenie, że znał ją bardziej niż ona sama. Kochał ją bardzo, a ona była świadoma tego, że patrząc realistycznie był jedyną osobą która darzyła ją jakimkolwiek uczuciem.
Weszli do klubu. Rose ruszyła na zaplecze ze spuszczoną głową. Jej brat zarabiał, ale nie chciała go obarczać za dużą odpowiedzialnością. Dorabiała w miejscowym klubie we wtorkowe i sobotnie wieczory grając na gitarze i śpiewając. Nie były to zwyczajne koncerty, po prostu jak to w klubach- wszyscy gadali i pili piwo nie zwracając uwagi na to, kto akurat jest na scenie. Czasami zdarzały się osoby które wsłuchiwały się w jej śpiew, ale niezmiernie rzadko. Nieważne, że nikogo nie obchodziła. Ona zawsze w grę i muzykę wkładała 100% swojego małego serduszka. Wzięła gitarę i po drodze zgarnęła stołek barowy. Postawiła go na scenie, usiadła i zaczęła stroić instrument. Jeff standardowo siedział pod sceną i popijał Danielsa.
Mimo znikomych dochodów rodziców, rodzeństwo radziło sobie bardzo dobrze. Stać ich było na płyty, ciuchy i na szklaneczkę Jack'a którą Izzy zawsze sączył podczas występów dziewczyny. Dostawali tez pieniądze od brata który nie był świadomy tego, że Jeff też zarabia.
Rose zaczęła od Roxanne. Brat wpatrywał się w jej ruchy i czujnie obserwował co raz bardziej pijanych facetów którzy byli na nią napaleni. Zamyślona śpiewała bez przerwy. Nie powiedziała nic w stylu "Witajcie!" albo pomiędzy piosenkami "Teraz piosenka dedykowana komuś tam". Tak na prawdę nikt jej nie słuchał, to co miała mówić?
Około północy zeszła ze sceny żeby się czegoś napić. Stradlin akurat wyszedł do toalety. Podeszła do baru i poprosiła kelnerkę o sok. Lubiły się bardzo, a Caroline- bo tak się nazywała młoda, ruda kelnerka- była świadoma sytuacji Rose i Izzyego. Oczywiście brunetka musiała kiedyś jej wszytko wygadać, jak była pijana, ale to nie był błąd. Ufały sobie. Mała Isbell złapała szklankę i wzięła łyk czując przyjemne ukojenie dla palącego gardła. Czekała ją jeszcze godzina grania. Powtarzała sobie w głowie, że jakoś to przeżyje. Z samego grania czuła wielką przyjemność, ale widok napalonych na nią 30 latków niespełnionych seksualnie nie był przyjemny. Caroline umyła szklankę i wyszła z klubu. Zmieniła ją niedawno zatrudniona kelnerka. Rose zeskoczyła ze stołka i powolnym krokiem udała się w kierunku sceny. Zauważyła, że przy stoliku dalej nie było Jeffa. Przypuszczała, że zabawiał się z jakąś dziwką w kiblu. Poczuła mocne szarpnięcie i oddech przesiąknięty zapachem alkoholu. Nie zrobiło to na niej wrażenia, ale po chwili się zorientowała, że w sumie nie ma kto jej pomóc. Momentalnie oblał ją zimny pot.
-Chodź, kotku... -Wydyszał ciężko wysoki mężczyzna.
-Ni-Ni-Nie... P-Prosze... -Jęczała nastolatka.
Naturalnie nikt nie zwracał na nią uwagi. Po pierwsze, nikt nie słyszał, a po drugie wszyscy byli pijani. Czuła dłonie obcego faceta pod koszulą.
-Ni-Nie...
-Lubię oporne...  -Sapał podniecając się coraz bardziej.
Nie próbowała się wyrywać. Z doświadczenia wiedziała, że nigdy nie będzie mieć więcej siły niż jakikolwiek mężczyzna.
-E! Zostaw ją! -Nagle zjawił się wysoki blondyn w ramonesce. Oderwał zboczeńca od przerażonej nastolatki. -Spierdalaj! I żebym cię tu więcej nie widział!
-Wyluzuj stary, już sobie idę. -Mężczyzna odpuścił i poszedł w stronę stolika przy którym siedzieli jego kumple wyraźnie rozbawieni zaistniałą sytuacją.
Z początku Rose myślała że to Duff. Wysoki, chudy. Było ciemno, więc rys twarzy nie było widać. Nie chciała się skompromitować przed nieznanym mężczyzną więc tylko nieśmiało zapytała:
-D-Duff? T-to ty?
-Nie. Tommy...
-D-Dzi-Dziękuję Panie Tommy. -Wydukała Rose i odwróciła się w kierunku sceny.
-Nie tak szybko, Panno...?
-Rose. Rose Isbell. Ja muszę wracać na...
-Ty kurwo! Skurwielu jeden! Odpierdol się od niej!! -Nagle pojawił się Jeff drąc się ile sił w gardle. Brunetka mimo 14 lat spędzonych z nim, nie była świadoma ile mocy posiada w głosie.
-Ja? Ja tylko chciałem pomóc... Tommy jestem. -Uśmiechnął się szarmancko blondyn.
-Ta, to to ja kurwa wiem!! Wypierdalaj i nie zbliżaj się do niej, słyszysz?!
-Spoko, musiałeś mnie z kimś pomylić. -Wzruszył ramionami, puścił oczko do Rose i leniwym krokiem odszedł od towarzystwa.
-Idź już lepiej na scenę, Mała...
-Al..
-No idź, kurwa.
Brunetka posłusznie odwróciła się na pięcie i ponownie usiadła na stołku stojącym na scenie. Sądziła, że Izzy przesadza. Rozumiała, że martwił się o nią, ale nie miał podstaw spławiać każdego chłopaka! Przecież nie każdy to gwałciciel, morderca, pedofil, pijak, narkoman, złodziej i Bóg wie co jeszcze. Z drugiej strony Jeff nigdy AŻ TAK nie reagował, jedynie w uzasadnionych przypadkach. Mogła zrozumieć dlaczego zareagował tak negatywnie na wieść o całym wieczorze spędzonym w lesie, nad jeziorem przez nią i Duffa, ale na tego sympatycznego blondyna w barze już nie. W sumie Izzy się tak bardzo zdenerwował, że na nią nakrzyczał, a nie zdarzało się to często.  Może znowu coś ktoś przed nią kurwa ukrywa?! Ale przecież obiecał jej, żadnych tajemnic... Nawet zawodowych...

sobota, 16 marca 2013

Rozdział 3.


Dalej trzymam się tego, że to nie będzie wielkie miłosne opowiadanie.
Dziękuję Karolajn która serio motywuję mnie do pisania nawet o tym nie wiedząc (chyba)
 Tradycyjnie 2 słowa- Miłego czytania :3
_________________________________________
Duff siedział i wpatrywał się w niebo pełne gwiazd. Ciągle się uśmiechał. Zamyślony, ze śpiącą, cicho pomrukującą Rose, która co raz bardziej się w niego wtulała. Myślał o niej. Słodka, malutka istotka, młodsza niż na początku sądził. Teraz modlił się w duchu żeby się nie obudziła. Chciał, żeby ta chwila trwała wiecznie. W pół leżąc opierał się o drzewo, w ogóle nie był śpiący. Brunetka zaczęła się wiercić. Duff pomyślał, że to z zimna więc objął ją mocno. Dziewczyna nagle zerwała się do siadu prostego i zaczęła drżeć. Mamrotała coś. Blondyn o nic nie pytał, tylko ją objął. Był zdezorientowany, ale pomyślał, że przyśniło jej się coś złego.
-Nic się nie stało, jestem tutaj... -Wyszeptał Duff, opierając głowę na jej ramieniu.
-Gdzie ja jestem? Duff! Która godzina? Będą się o mnie martwić
-Spokojnie... dwudziesta pierwsza o ile mnie wzrok nie myli.
-Co?! Aż tak późno?! Co myśmy robili... Co się tu dzi-dzia-działo? -Spytała niepewnie.
-Spokojnie, nie denerwuj się. Zasnęłaś tylko na chwilę.
-Na tobie?!
-Mhm. Nawet całkiem przyjemnie brzmi moje imię, jak szepczesz je przez sen, wiesz? -Powiedział i uśmiechnął się szarmancko.
-Co?! Boże, jaka ja jestem tępa! Ty sobie żartujesz, czy co?!
-Ze spaniem nie, ale z tym szeptaniem trochę przekręciłem...
-Chamski jesteś!! Dobra, zbierajmy się bo będą mnie szukać. Ktoś musi przynieść rano wodę najebanemu Izzyemu. -Dziewczyna podniosła się z ziemi.- Jezu, ale mnie noga boli. Chyba sobie coś w tych krzakach zrobiłam.
Duff bez słowa przerzucił ją sobie przez ramię. Gdy próbowała się wyrwać uspokajał ją, żeby nie spadła. Wsłuchiwała się w dźwięk głosu blondyna który ją zagadywał, aby nie zasnęła. Wszędzie ciemno, głucho. Blondyn ciągle wzdychał wciągając zapach nieziemskich perfum Rose. Nakierowywała go pod dom. Gdy w końcu dotarli, blondyn postawił ją przed furtką i spojrzał w jej oczy. Powiedziała tylko "Pa" i skierowała się w stronę budynku. Duff poszedł w swoją stronę. Ledwo co zdążył odejść, a poczuł, że ktoś ciągnie go za ramię. Odwrócił się i ujrzał drobną brunetkę. Oznajmiła, że zapomniała o czymś, stanęła na palcach i cmoknęła go w policzek. Od razu po tym odwróciła się i pobiegła do domu, nawet nie patrząc na McKagana. On tylko przejechał dłonią po policzku i stał tak chwilę, tępo wpatrując się w drzwi od domu Stradlinów.

Poranek jak każdy inny. Blondyn wstał umył się i ubrał. Zszedł do kuchni i zrobił sobie tosty oraz kawę. Usiadł na parapecie i jedząc myślał. Nie koniecznie o Rose. Kasa- zaczęło mu jej brakować. Znał sposób by ją zdobyć, ale nie chciał do tego wracać. Nie chciał znowu zmieniać miejsca zamieszkania, znajomych. Obiecał sobie, że nigdy więcej nie narazi swojej rodziny na niebezpieczeństwo. Tyle pracował na to żeby odzyskać szacunek brata. On mu tyle pomagał- krył go przed matką i nakłonił do przeprowadzki... To on od małego uczył Duff'a co to znaczy "muzyka". On nauczył go grać na basie, podrywać dziewczyny ale także czytać, pisać i chodzić. Mieli wspólne pasje i zainteresowania. Michael szanował swojego brata, ale nie był świadomy że dzięki niemu żyje na jakimś poziomie. Miewał okresy gdzie staczał się na większe niziny społeczne niż stara pijaczka wychowująca 2 braci, ale stale żył w miarę dobrze. Nie był świadomy, że kanapki które rzekomo przygotowywała mu mama, były robione przez brata, że pisać, liczyć, chodzić, zawiązywać buciki i mówić nauczył go brat. Jake- bo tak się nazywał- chciał blondynowi wbić do pamięci obraz matki która kochała swoje dzieci, ale po prostu za dużo piła i chwilowo nie miała pracy. Prawda była zupełnie inna. Zawsze Jake zarabiał na utrzymanie Duff'a i przekazywał mu całą swoją miłość. To on dorobił się domu dla całej rodziny. Blondyn był zaś przekonany, że jest on z oszczędności które ich matka odkładała kiedy rzekomo pracowała.
Gdy zjadł odłożył talerz do zlewu i wrócił do pokoju. Szybko się spakował, a następnie wyszedł z domu uprzednio zabierając kanapki z blatu. Popędził w kierunku domu Stradlinów. Miał nadzieje spotkać Izzyego i Rose idących do szkoły. Chciał porozmawiać z nimi chociaż do końca nie wiedział co powiedzieć małej brunetce, ale się tym nie przejmował. Kroczył dumnie nucąc piosenkę Sex Pistols pod nosem. Jakimś cudem dotarł pod dom Jeff'a i Rose. Akurat wychodzili, nie widzieli Duffa bo byli bardzo przejęci kłótnią między sobą.
-Rose, kurwa!! Ty go nawet nie znasz!! Jak mogłaś mu tak zaufać?! Jesteś młoda i głupia, nie chce żebyś się znowu przejechała na jakimś skurwielu! -Krzyczał Izzy.
-Nie będziesz mi rozkazywać!! To tylko kolega! Nie będę ci się tłumaczyć tylko dlatego, że jesteś starszy!! Ja się w nim nie zakochałam, byliśmy tylko na spacerze!!
-Ale wiesz jak ja się martwiłem?! On mógł ci zrobić wszystko!! Wszytko co chce, kurwa!! On jest jakieś trzydzieści centymetrów wyższy od ciebie!! Masz doświadczenia z takimi ludźmi i wiesz...
-Ekhem, nie chciałbym usłyszeć czegoś czego nie powinienem. Powiem tyle, że wczoraj byłem z Rose tylko na spacerze i po prostu zagapiliśmy się. -Wtrącił się blondyn.
-Duffy! Cześć! -Wykrzyknęła radośnie brunetka i rzuciła się mu na szyję.
-Cześć stary. Rozumiem, ale wiesz dlaczego ci nie ufam. Wiesz, że nie chcę, żeby ktoś skrzywdził moją siostrę. Spróbuj jej tknąć chuju, pożałujesz.
-Nie przesadzaj, Jeff! Jesteśmy tylko znajomymi... -Odezwała się dziewczyna.
Przez całą drogę rozmawiali we trójkę o muzyce. Isbell nabrał dystansu do Michaela  co było wyraźnie widać. Czujnie obserwował każdy jego ruch. Może był trochę zazdrosny o małą siostrzyczkę Rose, chociaż nigdy jej specjalnie nie okazywał miłości.  Raz czy dwa ją przytulił z własnej woli co nie zmieniało faktu, że był wyjątkowo mało wrażliwym człowiekiem.
Dochodzili do szkoły. Rose akurat mówiła coś o Ramones, których Duff uwielbiał. Otworzył jej drzwi przed nosem, na co ona się słodko uśmiechnęła. Brunetka potrafiła się cieszyć i śmiać ze wszystkiego. Nigdy nie było wiadomo co ją rozśmieszy do łez. Lubiła płakać, ale w samotności kiedy miała czas na przemyślenia. Uwielbiała chodzić na spacery tak jak blondyn. Długie, samotne spacery, najlepiej wieczorne. Zawsze mówiła "Samotność jest piękna, ale samotność z kimś jeszcze piękniejsza". Głównie tylko Jeff rozumiał jej przemyślenia, ale zdarzały się wyjątki, gdzie ludziom rzeczywiście chciało się myśleć nad tym co ona mówiła, a było warto, bo była bardzo mądrą dziewczyną.
Izzy ciągle rozmyślał na temat Duffa i Rose. Nie zdawało mu się, że coś przed nim ukrywają, ale znał brunetkę za dobrze żeby sądzić, że nic z tego nie wyniknie. Bał się tego bardzo. Może na razie McKagan miał spokój, ale nie mogło to trwać długo. A każdy jeden z nich wiedział, że dla Duff'a najważniejsze były najbliższe osoby. Żeby tylko nie Rose, tylko nie ona... Nie znowu...
Stradlin był zamyślony i jakby nieobecny. Nikogo to nie dziwiło, gdyż zawsze taki był. Lubił myśleć-jak Rose. Mieli dużo wspólnych cech, ale nikt tego nie zauważał. Dla każdego byli dwoma odmiennymi charakterami. Dlaczego? Dziewczyna była jeszcze "młoda i głupia", a w oczach nauczycieli za dużo rozrabiała, żeby w ich mniemaniu miała jakikolwiek mózg. Nikt nie zauważał tego, że jest niesamowicie inteligentna i uwielbia myśleć, bo każdy patrzył na jej złe strony, których trochę posiadała. Wiadomo, złe strony to pojęcie względne, ale kim może być dla dorosłych 14 letnia dziewczyna która pali, popija i jest w kartotece policyjnej? Nikim innym jak znienawidzoną małolatą, która po prostu jest w trudnym wieku.
-Izzunio... -Odezwała się Rose, szturchając go w ramię. -Wiesz, dzisiaj jest ta impreza, wiesz... Ja cię bardzo, bardzo kocham i...
-Nie mam humoru. Nie wezmę cię tam, jeszcze ci się coś stanie!
-Hej! Odkąd ty jesteś taki jak dorośli? Będziesz mi zrzędził co mam robić?! Myślałam, że jesteś normalny, wiesz?! -Mówiła coraz głośniej brunetka.
-Słuchaj gówniaro...-Powiedział łapiąc ją za koszulkę i patrząc prosto w oczy -Każdy musi kiedyś dojrzeć, ale nie o to chodzi. Pan szanowny McKagan Duff jest wyraźnie Tobą zainteresowany i nie wkręcaj mi, że nie. Widzę co się dzieję, Rose. Wiesz coś o jego przeszłości? Gówno wiesz, a on nie wie nic o twojej. Jakby wiedział, od razu by się od ciebie odpierdolił, rozumiesz? On był i odłączył, a ty dobrze...
-CO?! Czyli on...
-Tak, Rose... A jeszcze go nie szukali.



poniedziałek, 11 marca 2013

Rozdział 2.

 Rozdział dedykowany mojej kochanej Karolajn :3
Komentujcie i miłego czytania!
Zajrzyjcie do polecanych blogów! Zaktualizowałam ją :DD
_______________________________________________
-To... Gdzie chcesz iść? Może pokaże ci zakątki Seattle? -Zapytał Jeff.
-Stary, ty mnie jeszcze dobrze nie znasz! Znam każdy kurewski kawałek tego miasta, cztery dni tutaj jestem!
-Może dobrze cię nie znam, ale trochę o tobie wiem i dobrze o tym wiesz. Jesteś świadomy tego, że wcześniej cię kojarzyłem jako Duff McKagan. Ten wielki, jedyny Duff w Nowym Jorku. Ty mnie...
-Tak, znam cię jako Izzy Stradlin. Może jesteś poziom wyżej, ale nie będziesz mi mówił co mam robić! Skończyłem z tym i nigdy do tego nie wrócę! -Wykrzyknął blondyn
-No, jeszcze zobaczymy. Każdy wraca.
Szwędali się ulicami Seattle. Nie wracali do tematu o którym McKagan nie chciał rozmawiać. Jeff wiedział, że to bezsensu, ale był przekonany swojego zdania-Michaelowi zacznie brakować pieniędzy. Nie będzie miał poczucia lekkiego strachu, adrenaliny... A kto przychodzi ten nie odchodzi. Blondyn wiedział o tym, że Isbell ma rację, bo nikt nigdy nie odszedł, ale nie chciał o tym myśleć.
Weszli do sklepu z płytami-ulubionego miejsca Izzyego. Założycielem był jego brat-Matt, który zawsze bardzo chętnie go gościł. Często palili papierosy na zapleczu albo się upijali. Z zaplecza wchodziło się na schody które prowadziły do małego mieszkania. 2 sypialnie, salon, łazienka i kuchnia w zupełności wystarczały 24 letniemu rockmenowi. Mimo, że zawsze był tam syf i śmierdziało, każdy kto odwiedział brata Jeffrey'a kochał to miejsce. O rok młodsza od Izzyego siostra też była tam mile widziana. Nieraz Rose nie udało się tak szybko uciec ze szkoły, że żaden plastik nie poszedł z nią. Puste dziewczyny z jej klasy podniecał fakt, że ma starszego brata rockmena. Nie dało się ich spławić. Nawet mówiąc im wprost "Spierdalaj" udawały, że tego nie słyszą i szły spokojnie dalej. Były na tyle głupie, że myślały, że podobają się Mattowi, a on naturalnie sobie z nich żartował. Flirtowały z nim.
Izzy wszedł do sklepu, a Duff nieśmiało za nim. Był tam wcześniej, ale nie był świadomy kto jest właścicielem. Jeff pociągnął go za rękę na zaplecze. McKagan popatrzył na niego jak na debila. Stali tam chwile, a Michael ciągle wypytywał się co oni tu robią. Jeff zignorował jego pytania, poszedł do szafki i wyciągnął paczkę czerwonych malboro. Wziął jedną i poczęstował zupełnie zdezorientowanego blondyna który nieśmiało wyciągnął jednego papierosa. Czarnowłosy odpalił obie fajki.
-Malboro... Najlepsze...
-Tak, ale Jeff, co my tu...
-Młody! Jak miło! O, to twój nowy kolega? -Do pomieszczenia wszedł mężczyzna o wzroście Duff'a.- Jestem Matt, brat Izzyego i założyciel sklepu.
-Miło mi, ja Du-Michael. McKagan Michael. -Duff spojrzał na Jeffa, który tylko pokręcił głową żeby dać blondynowi do zrozumienia, że Matt nic nie wie.
-No to widzę, że już cię Młody ugościł -Wskazał ruchem głowy papierosa którego McKagan trzymał w dłoni.
-Tak, tak, ja dziękuje bar...
-Spoko. Może usiądziecie? Daniels'a, Nightrain'a? Rose jest w kuchni i robi mi obiad za winyla Sex Pistols.
Dwoje chłopaków usiadło na kanapie. Matt zaczął opowiadać McKaganowi o życiu w Seattle. Typowe miasto, dużo ludzi słuchających rapu, dzieciaki tańczące na ulicach i grające w koszykówkę. Nocne życie było raczej spokojne. Kilka napadów na rok. Tak przynajmniej myślał Matt, a w rzeczywistości było zupełnie inaczej. Jeff był tego świadomy, ale tylko słuchał opowieści brata i potakiwał głową. Nie musiał się wtrącać, bo McKagan znał to miasto o wiele dłużej niż tutaj mieszkał. Ich rozmowę, a właściwie monolog brata Izzyego przerwała Rose. Niosła zapiekankę. Skupiła się na tym, żeby się nie przewrócić, więc nie zauważyła, że nie jest sama z Mattem.
-Dobra, dawaj pły-Izzy, cześć! Em, ta koszulka dzisiaj to wiesz... Em... Wiesz, że cię kocham braciszku mój najukochańszy?
-10 dolców i zapomnimy -Uśmiechnął się Jeff i odpalił papierosa.
-Co?! Tu się jebnij! -Dziewczyna puknęła się palcem w czoło.
-Ach, to ty zapomniałaś, że cię samej do klubu nie wpuszczą? Chyba, że nie chcesz iść, to wiesz...
-Ja pierdole, ok. -Brunetka przewróciła oczami.
-Cześć tak w ogóle. -Wtrącił Duff i uśmiechnął się niepewnie.
-O! Cześć. To tym mi dzisiaj da... -Przerwała wiedząc, że może bardzo łatwo zdradzić, że pali.
-Tak, ja ci dzisiaj pożyczyłem długopis, nie ma za co.
Rose tylko odetchnęła i wyszła z pomieszczenia. McKagan śledził ją wzrokiem. Według niego mimo, że była niska miała boskie nogi i tyłek. Poruszała się bardzo zgrabnie, a długie włosy osłaniały jej plecy. Duff miał zwyczaj rozbierać wzrokiem, co często było zauważane. Dziewczyna wróciła do pomieszczenia, niosąc trzy talerze i sztućce. Każdemu położyła przed nosem talerz, wręczyła widelec i zostawiła mężczyzn samych. Blondyn rzecz jasna wodził za nią wzrokiem. Każdy jej ruch wydawał się mu delikatny. Ona sama też się taka wydawała. Imię Rose pasowało do niej idealnie.

Podczas gdy mężczyźni zajadali się obiadem przygotowanym przez dziewczynę, ona wyszła na papierosa. Nikt na ulicy nie zwracał jej uwagi mimo, że była młoda. Musiała pomyśleć. Rzeczą oczywistą było o czym-Duff. Nie zauroczyła się, nie zakochała. Po prostu wydawał jej się ciekawą osobą. W jej odczuciu był zwykłym gigantycznym niebieskookim blondynem z fajną fryzurą i słuchającym zajebistej muzyki.Chciała z nim porozmawiać, ale nie wiedziała jak. Z resztą,do końca nie potrafiła się zdecydować czy rzeczywiście takiej rozmowy chce. Dopaliła papierosa i wróciła do sklepu.
Podeszła do regału z płytami winylowymi poukładanymi alfabetycznie. Stanęła na palcach gdyż niski wzrost nie pozwalał jej dojrzeć płyt.
-A...b...e...g... -Mruczała pod nosem.
-Cześć, Izzy i Matt są na górze... Zmywają i ja przyszedłem ci pomóc bo te płyty są wysoko i Jeff poprosił żebym...
-Rozumiem, nie denerwuj się tak. Nie zjem cię -Uśmiechnęła się brunetka.
-To jaką chcesz?
-Never Mind the Bollocks -Powiedziała zamyślona dziewczyna. -Sex Pistols.
-Wiem, że Sex Pistols... Lubisz ich? -Zapytał blondyn przeszukując płyty.
-Wręcz kocham. Są całym moim życiem. Sid... Mam jego plakat nad łóżkiem! Jest taki seksowny i...
-Trzymaj. -Podał dziewczynie płytę.
Oczy zaświeciły się jej z zachwytu, a jej zęby wyszczerzyły się w piękny, biały i całkiem szczery uśmiech. Patrzyła na płytę jak na skarb, a McKagan widząc jej zachwyt uśmiechnął się do siebie mimowolnie. Rose przytuliła się do niego i wyszeptała ciche "Dziękuję". Izzy i Matt akurat zeszli ze schodów. Dziewczyna odskoczyła jak oparzona co wcale nie podobało się Duffowi. Chciał jeszcze chwilę potrzymać tą malutką istotkę w ramionach, ale domyślał się dlaczego tak zareagowała. Chciała uniknąć kpin braci, którzy nie daliby jej spokoju. Co z tego że według niej był niesamowicie seksowny? Ona była przekonana, że ma o niej zdanie gówniary. 3 lata różnicy... Niby to nic, ale 14 i 17 lat to jednak dużo w wieku dojrzewania. Pomijając fakt, że Rose zawsze przebywała w towarzystwie starszych i serdecznie nie znosiła rówieśniczek to nie wiedziała jak się "zaopiekować" prawie pełnoletnim mężczyzną. Nie chodziło jedynie o seks-on w jej mniemaniu na pewno miał dziewczyny doświadczone w całowaniu się, były śmiałe i ładne...Była przekonana, że po prostu dopadło ją młodzieńcze zauroczenie. Może podobała się Duffowi? Ale on przecież nie wiedział że jej rodzice posłali ją do szkoły wcześniej! Mógł myśleć że ma 15 albo 16 lat! Trzeba by było mu uświadomić jej wiek...
Na szczęście Jeff i Matt zastali Rose i Michaela w sytuacji nic nie znaczącej. Mała brunetka oglądała płytę z każdej strony delikatnie ją dotykając, a Duff grzebał między płytami Ramones. Dwoje mężczyzn ubrało kurtki i buty. Oznajmili, że wychodzą załatwić ważne sprawy i zostawili McKagana i małą Isbell na osobności. Blondyn nieśmiało uśmiechnął się do brunetki i wskazał ruchem głowy ulice. Dziewczyna doskonale zrozumiała o co mu chodzi, wyszczerzyła zęby w szczerym uśmiechu i podała Duffowi ramoneskę. Ten ją założył i wyszli ze sklepu. Rose zamknęła go na klucz.
Zaczęło się ściemniać a dwoje jeszcze kilka godzin temu zupełnie obcych sobie ludzi spacerowało lasem przy zachodzie słońca. Rozmawiali o muzyce. Temat na który oboje mieli wiele do powiedzenia, ale nie mieli komu się wysłowić. Rose chodziła ze spuszczoną głową, a blondyn obok niej żywo gestykulując. Dziewczyna była bardzo zamyślona. Michael przerwał swoje opowiadanie. Szli w ciszy, jedynie kowbojki Duffa stukały o małe kamyczki na drodze. Nagle chłopak gwałtownie się obrócił i stanął przed dziewczyną. Patrzył jej prosto w oczy. Chwycił ją mocno za nadgarstek, a w jej oczach narastał strach. Nikogo nie było w lesie, wszędzie cicho, a ona nawet nie wiedziała którędy uciec! Była na tyle zamyślona i głupia, że poszła do lasu z obcym facetem i nie patrzyła na drogę. Bała się, że powtórzy się jej historia, której wolała nie pamiętać. Obiecała sobie, że więcej żadnemu punkowi czy rockersowi nie zaufa. Nie była w stanie wydusić z siebie słowa. Zrobiło jej się gorąco, nawet nie była w stanie zapłakać. Michael niespodziewanie pociągnął ją w krzaki. Szedł przed siebie nie puszczając jej ani na chwilę. Nawet nie zmniejszył siły uścisku! Bała się, nie wiedziała co zrobić. Tysiące myśli przelatywały jej przez głowę. Gwałt? Najbardziej prawdopodobne. Nie wiedząc kiedy, znalazła się nad stawkiem. Nie potrafiła myśleć jaki on był. Dla niej wydawał się teraz brzydkim krajobrazem, na który z pewnością nigdy nie będzie chciała patrzeć. Stanęli. McKagan podrapał się ręką dziewczyny po głowie. Ta tylko cicho jęknęła.
-O kurwa! Mała, przepraszam! Boże, ja nie chce nic złego! Ja...
Duff poluźnił uścisk, drugą ręką złapał ją za brodę i zmusił żeby spojrzała na niego.
-Boże! Co ja zrobiłem? Ja cię przepraszam, ty się nie bój. Ja cię puszczę, ja muszę... Ja nie chcę... Boże...
-Du-Du-Duff p-p-puść m...
-Już Mała! Ja pierdole co ja zrobiłem! Nie uciekaj tylko, proszę! -Michael puścił jej rękę i szybko otulił ramionami, żeby zapobiec jej ucieczce. Ona próbowała się wyrwać, nie uważała się za pustą dziwkę. Miał bardzo dużo siły. Uspokoiła się. Stwierdziła, że krzyczenie nic jej nie pomoże, bo i tak nie da mu rady. Wiał wiatr. Już zimny, wrześniowy. Duff gładził ją po włosach. Był na siebie wściekły za to, co zrobił. Poczuł jak drży z zimna. Odchylił ją na chwilę od siebie i spojrzał prosto w jej oczy. Zapłakane, czerwone. Nie przerywając kontaktu wzrokowego oznajmił:
-Mała, ja naprawdę nie chcę nic złego! Ja... Bardzo, bardzo cię przepraszam, ja... To miała być... Ja kocham to miejsce, chciałem cię tu zabrać i... Ja... Zaraz ci dam ramoneskę, cieplej ci będzie, tylko nie płacz, proszę...
-D-Duffy ja... D-dobrze... -Oznajmiła dziewczyna przez łzy. Stwierdziła, że nie ma nic do stracenia. Pominęła dziewictwo.
Serce zmiękło McKaganowi, jak zdrobniła jego imię. Zrobiło mu się przyjemnie ciepło w środku. Uśmiechnął się tylko delikatnie, ściągnął ramoneskę i narzucił na dziewczynę. Poczuł przyjemny, ciepły wiatr na plecach. Dużo emocji, strachu i płaczu mogło sprawić, że dziewczynie wydawało się, że jezioro było okropne, a wiatr zimny. Usiadła na trawie, a Duff obok niej. Siedzieli tak chwile w ciszy, ona ciągle pociągała nosem.
-Wystraszyłeś mnie chuju. Ale wybaczam.
-Dziękuję. -McKagan był szczerze zadowolony z tego, że Rose przerwała niezręczną ciszę. W duchu cieszył się jak dziecko na wigilię.
-Twardo tu...
-To chodź. -Oparł się o drzewo, wyprostował nogi i posadził sobie na nich małą, zdezorientowaną dziewczynę.
Łzy przestały jej lecieć i wreszcie zauważyła w jak pięknym miejscu się znajduję. Opierała się o tors Duffa, wygodnie siedząc na jego nogach. On jedynie modlił się, żeby mu nie stanął. Miała piękne włosy które łaskotały go po twarzy. Jej głos był bardzo uspokajający a oczy lśniące niczym dwie małe gwiazdki betlejemskie. Rozmawiali o bzdurach. Głównie dziewczyna się wypowiadała, a blondyn ją do tego prowokował. Wsłuchiwał się w jej głos. Poprosiła go, żeby opowiedział coś o sobie i całkowicie oparła się na nim. Bawiła się jego ręką podczas gdy on niechętnie opowiadał o sobie. Czuł co raz słabsze ruchy na swoich dłoniach, aż nagle kompletnie ustały. Usłyszał ciche pomrukiwanie i uśmiechnął się do siebie. Rose zasnęła na nim i spała, jak na najwygodniejszym łóżku.




-

piątek, 8 marca 2013

Rozdział 1.

Dziękuję Penny i Karolinie.
Od razu mówię/piszę- Mój blog Sweet Child's World został zawieszony z powodu braku weny. Jak tylko poskładam moje pomysły w jedną całość i skleję jakieś rozdziały to będę się zajmować głównie SCW. Rozdziały tutaj nie będą pojawiać się za często.
Proszę o komentarze!! CHOLERNIE DLA MNIE WAŻNE!!
Miłego czytania :3
_________________________
 Ulice Seattle wydawały się bardzo spokojne. Była niedzielna, cicha noc. We wszystkich domach pogaszone były już światła, a każdy jeden bezdomny kot spał smacznie chrapiąc w śmietniku. Prawie ani jednej żywej istoty. No właśnie-prawie.
Wysoki, szczupły i młody blondyn o imieniu Michael włóczył się po bocznych uliczkach. Jego kowbojki cicho stukały o chodnik, a wiatr delikatnie rozwiewał włosy. Miał blond czuprynę do ramion i duże niebieskie oczy. Przeprowadził się z rodzicami do Seattle w piątek, a już rano miał iść do nowego liceum. Towarzystwo, nauczyciele... Nikt go nie znał. Wiedział, że mógł być tym kim tylko sobie wymarzy. Gdyby tylko zapragnął, miałby opinię dobrego ucznia i wszystkie dziewczyny by się w nim kochały, ale nie chciał. Młody McKagan zawsze był sobą i tego się trzymał niezależnie od tego, co sądzili o nim inni.
Podszedł do bramki od swojego nowego domu. Zaledwie się wprowadził, a już znał miasto lepiej niż niejeden obywatel zamieszkujący jego stare zakątki przez 20 lat. To wszytko dlatego, że uwielbiał długie spacery. Zapoznawał się z każdym jednym metrem kwadratowym bardzo dokładnie. Kochał samotność.
Otworzył furtkę która zaskrzypiała, jakby wcale niebyła nowa. Podreptał po żwirowej dróżce do domu, ściągnął kowbojki i poszedł do swojego pokoju. Sypialnia jak każda inna-łóżko, szafa, biurko... Była jedna rzecz która czyniła ten pokój wyjątkowym. Na tle czerwonych jak krew ścian, w rogu pokoju stał błyszczący, biały bas. Wyglądał jak nowy, bo jego właściciel dbał o niego bardzo. Kochał muzykę. Był typowym punkowcem-wszystko w dupie, laski są po to żeby ruchać, ale jak trafi się jakaś fajna to pokochać bezgranicznie. Jeszcze nie natrafił na swoją wybrankę. Rozebrał się do bokserek, położył na łóżku i zasnął.

-Michael, wstawaj kurwa!!
-C-co? To n-nie ja! Ja...
-Chuju, to ja! Twój brat! Budzę cie już kurwa chyba dziesiąty raz. Ja się kurewsko staram żebyś miał lepszą opinię niż w poprzedniej szkole a ty to zlewasz? Po co żeś się włóczył po ulicach?! Ubieraj się, dzisiaj pierwszy dzień!!
-Yh.. yhym...
Wściekły brat młodego basisty wyszedł z pokoju. Blondyn wstał, przebrał bokserki i wyciągnął z szafy zwykłe dżinsy i koszulę w kratkę. Powlókł się do łazienki.
Spojrzał w lustro. Typowa, zmęczona twarz. Stwierdził, że na ten jeden dzień warto się postarać. Zegarek wskazywał szóstą trzydzieści. Szkołę miał dopiero na ósmą, a szło się do niej około piętnaście minut. Zdjął bokserki i wszedł pod prysznic. Uwielbiał jak ciepły strumień spływał mu po plecach. Stał tak bardzo długo i myślał. Lubił myśleć o dziewczynach, rodzinie, muzyce i pieniądzach których na razie mu brakowało. Ogółem każdą jedną kwestię zawsze musiał przemyśleć. Nie był przyzwyczajony do jakichkolwiek przyjaciół.
Gdy wyszedł spod prysznica, wysuszył włosy suszarką i ubrał się. Psiknął się swoimi perfumami które dostał od brata na wigilię. Mimo, że nie był fanem higieny osobistej, perfum używał codziennie.
Zszedł do kuchni i wziął kanapki, które przygotowała mu mama. Nie był mistrzem gotowania, bo nawet bułki nie potrafił równo przekroić, a jak już coś robił to nie wychodziło. Próbował, ale chcieć to nie móc.
Ubrał kowbojki, ramoneskę i wziął swój plecak. Mały, zniszczony i czarny, był w kilku miejscach przypalony od papierosów i cały popisany. Ruszył przed siebie. Rozglądał się wokoło, wszędzie pełno było młodych ludzi. Ani jednego człowieka, który by na niego nie spojrzał. Tak bardzo wyróżniał się z tłumu... Wszystkie dziewczyny i wszyscy chłopcy mieli na sobie szerokie dżinsy, bokserki i udające złoto łańcuchy. Różnił on się też wzrostem. Całe metr dziewięćdziesiąt w porównaniu do chłopaków którzy mieli góra metr osiemdziesiąt to nie było nic. Do tego kowbojki dodawały mu centymetrów. Czuł na sobie wzrok wszystkich, ale stwierdził, że to pewnie im minie i się przyzwyczają. Przeszedł przez bramę szkoły i podszedł do jej drzwi. Za nim szła jakaś dziewczyna, więc otworzył je przed nią. Popatrzyła na niego jak na debila. On tylko wzruszył ramionami i poszedł dalej. Zwyczaje mieli tu inne...
Zwiesił głowę i wlókł się po szkolnym korytarzu w poszukiwaniu sali. Nic nie widział bo włosy opadały mu na twarz. Liczył na to, że chwile pokrąży, zadzwoni dzwonek, a on pięknie schowa się do szkolnego kibla i oknem wyjdzie na papierosa. Nagle ktoś w niego uderzył.
-Yyy...sory...
-Spoko. Nowy? -Zapytał obcy Michaelowi chłopak.
-No, ale ja se poradzę chłopie. Nie potrzebuję nikogo do oprowadzania. Idę na szluga.
Nowo poznany przez McKagana chłopak nazywał się Jeffrey Isbell. Był trochę niższy od blondyna. Miał czarne włosy do ramion i piękne, głębokie czekoladowe oczy. Jego ubranie stanowiły czarne, zniszczone trampki, dżinsy i koszulka z logiem Led Zeppelin. Przeprowadził się z babcią do Seattle po tym jak jego rodzice się rozstali. Przedtem mieszkał w Lafayette.
-Chyba się dobrze zrozumiemy -Uśmiechnął się Isbell- Jestem Izzy, ty?
-Ja Mich-Duff. Duff McKagan.
-Michael? McKagan. Pracowałeś w Nowym Jorku?
-Ta. -Wyszczerzył się wysoki blondyn
-Dobra, chodźmy na tego szluga.
Zadzwonił dzwonek. Dobrze się dogadywali mimo, że się teoretycznie nie znali. No właśnie-teoretycznie.

Duff opowiadał swojemu koledze o dzieciństwie i wczesnych latach młodości w Nowym Jorku. Jego rodzice wyemigrowali do Seattle, bo nie mogli znaleźć pracy w rodzinnym mieście. Isbell uśmiechnął się na to stwierdzenie bo wiedział, że to nie był jedyny powód. Palił papierosa formując dym w obrączki, gdy go wypuszczał. McKagan miał świadomość, że Jeffrey doskonale wiedział o jego przeszłości. Zdawał sobie sprawę z tego, że dużo ryzykował przedstawiając się jako Duff. Jeszcze na korytarzu szkolnym?! Przecież ktoś mógł to usłyszeć!! Raczej w szkole nie było konfidentów, a te wszystkie dresy nie skojarzyłyby jego jakże popularnego nazwiska wśród rockersów. Rzecz jasna nie był znany z gry w jakimś zespole.
Gdy dzwonek na przerwę zadzwonił, dwoje młodych chłopaków weszło do szkoły przez okno od toalety. Izzy uświadomił Duff'a, że na plastykę się opłaca iść, bo tam się nic nie robi. Więc poszli. Nikt nie zdawał sobie sprawy z wielkiej miłości  i ogromnego talentu blondyna do rysowania. Całą przerwę rozmawiali o muzyce. Mimo, że ich gusty się odrobinę różniły to rozumieli się w tej kwestii. Każdy z klasy obserwował McKagana. Isbell uświadomił mu, że nauczycielka mówiła im pod koniec zeszłego tygodnia, że ktoś dojdzie. Przy słowach "ktoś dojdzie" Michael wybuchnął śmiechem, a Jeff razem z nim. Gdy dzwonek zadzwonił, jakaś dziewczyna w dresie wstała i otworzyła drzwi. Wszyscy przy głośnych rozmowach weszli do klasy.
McKagan nie miał zajęć plastycznych w poprzedniej szkole, ani sali do takowych przeznaczonej. Czarnowłosy pociągnął go za rękę i zaprowadził do ostatniej ławki. Blondyn wyjął zeszyt i ciężko rzucił go na ławkę po czym usiadł na krzesełku. Wszystkie spojrzenia na niego.
-Ekhem... Panie nowy, wie szanowny pan, że może i pan uważa nas za plebs, ale w tej szkole właśnie taka grupa społeczna rządzi. Proszę wstać i należycie się przywitać. -Odezwała się nauczycielka.
-Daj se pani spokój. Nowy jest, mógł nie wiedzieć. -Odpyskował Jeff.
-Boże, co ja z wami mam. Dzień dobry wszystkim.
-Dzieeeń dooobbryyy! -Powiedzieli wszyscy chórem.
Duff usiadł na krześle. Dość otyła nauczycielka we fioletowym sweterku i szarej spódnicy wytłumaczyła całej klasie, co mają robić. Kazała im narysować martwą naturę, ale coś co ich inspiruje. Blondyn wziął od Izzyego kartkę i wyciągnął ołówek. Szkicował z bardzo dużą dokładnością i skupieniem. Co rysował, to każdy mógł się domyślić. Bas. Pięknie proporcjonalny, równy mimo, że żadna linijka nie poszła w ruch. Zaczął cieniować, gdy do sali weszła dziewczyna. Niska i drobna brunetka z włosami do pasa. Miała na sobie za dużą koszulkę z logiem Motley Crue, obcisłe spodnie i czerwone trampki. Zielone, kocie oczy i duży uśmiech zdobiły jej twarz. Stradlin jak tylko ją zobaczył rzucił w nią kulką z papieru. Ona pokazała mu środkowy palec, położyła jakąś teczkę na biurku nauczycielki i wyszła zatrzaskując drzwi.
-Co? C-co się dzieje? -Ocknął się Duff.
-Nic, moja siostra była oddać jakieś papiery... Znowu suka założyła moją koszulkę!
-A, spoko...
-Pokaż rys-O ja pierdole! Zajebiste!
-Yh, to nic takiego...
Izzy wpatrywał się jak powstawało dzieło McKagana. Śledził każdy ruch jego dłoni. Gdy zadzwonił dzwonek wszyscy położyli swoje prace na biurko nauczycielki w jedną, niezgrabną kupkę. Czarnowłosy położył swój rysunek który przedstawiał kółko z małym kółeczkiem w środku. Blondyn rzucił swoją pracę i szybkim krokiem wyszedł z sali. Chciał jak najszybciej  zapalić papierosa. Nie obchodziło go, co jego nowy kolega robi. Musiał teraz, w tym momencie! Wyszedł przez okno toalety i usiadł pod nim. Siedział i rozmyślał. Wyciągnął z plecaka duży zeszyt i zaczął szkicować. Dokładnie, delikatnie ciągnął ołówek po kartce. Kreski były idealne. Na razie był to tylko ogólny zarys, więc nie można było powiedzieć, co to będzie. Siedział i wpatrywał się w kartkę. Nagle usłyszał hałas. Ktoś tam szedł! Szybko zgasił papierosa, owinął niedopałek w chusteczkę i schował do plecaka. Nerwowo zamknął szkicownik i zrobił to samo co z chusteczką. Modlił się w duchu, żeby niedopałek nie przypalił szkicownika. Siedział cicho jak mysz pod miotłą gdy nagle przed nim wylądowała ta sama dziewczyna która weszła do sali. Patrzył się na nią tępo, ona go nie widziała, bo stała tyłem. Sięgnęła do kieszeni, wyjęła papierosa i wsadziła go sobie do ust. Zaczęła przeszukiwać kieszenie. Na marne- nie znalazła żadnej zapalniczki ani zapałek.
-Do kurwy nędzy... -Szepnęła pod nosem.
-Ja mam.
-Co?! -Odwróciła się nerwowo dziewczyna.- K-kim jesteś?
-Ja? Michael, znany bardziej jako Duff. A ty?
-Ja jestem Rose... Rose Isbell.
-Ah, to ty zajebałaś koszulkę braciszkowi! No,no, wie, że palisz? -Uśmiechnął się szyderczo
-Posrało? Proszę, nie mów mu! Wkurwi się. Dasz tego ognia?
-Trzymaj. -Rzucił w jej stronę paczkę zapałek- Możesz zatrzymać.
Zanim dziewczyna zdążyła podziękować blondyn wszedł przez okno do toalety. Postanowił, że musi znaleźć Izzyego, żeby nie zagubić się w nowym środowisku. Wlókł się po korytarzu do sali od matematyki, gdy wpadł na tego kogo szukał. Bez słów pociągnął go za rękę w stronę wyjścia ze szkoły. Gdy tylko ochroniarz się odwrócił szybko wybiegli z budynku.