piątek, 8 marca 2013

Rozdział 1.

Dziękuję Penny i Karolinie.
Od razu mówię/piszę- Mój blog Sweet Child's World został zawieszony z powodu braku weny. Jak tylko poskładam moje pomysły w jedną całość i skleję jakieś rozdziały to będę się zajmować głównie SCW. Rozdziały tutaj nie będą pojawiać się za często.
Proszę o komentarze!! CHOLERNIE DLA MNIE WAŻNE!!
Miłego czytania :3
_________________________
 Ulice Seattle wydawały się bardzo spokojne. Była niedzielna, cicha noc. We wszystkich domach pogaszone były już światła, a każdy jeden bezdomny kot spał smacznie chrapiąc w śmietniku. Prawie ani jednej żywej istoty. No właśnie-prawie.
Wysoki, szczupły i młody blondyn o imieniu Michael włóczył się po bocznych uliczkach. Jego kowbojki cicho stukały o chodnik, a wiatr delikatnie rozwiewał włosy. Miał blond czuprynę do ramion i duże niebieskie oczy. Przeprowadził się z rodzicami do Seattle w piątek, a już rano miał iść do nowego liceum. Towarzystwo, nauczyciele... Nikt go nie znał. Wiedział, że mógł być tym kim tylko sobie wymarzy. Gdyby tylko zapragnął, miałby opinię dobrego ucznia i wszystkie dziewczyny by się w nim kochały, ale nie chciał. Młody McKagan zawsze był sobą i tego się trzymał niezależnie od tego, co sądzili o nim inni.
Podszedł do bramki od swojego nowego domu. Zaledwie się wprowadził, a już znał miasto lepiej niż niejeden obywatel zamieszkujący jego stare zakątki przez 20 lat. To wszytko dlatego, że uwielbiał długie spacery. Zapoznawał się z każdym jednym metrem kwadratowym bardzo dokładnie. Kochał samotność.
Otworzył furtkę która zaskrzypiała, jakby wcale niebyła nowa. Podreptał po żwirowej dróżce do domu, ściągnął kowbojki i poszedł do swojego pokoju. Sypialnia jak każda inna-łóżko, szafa, biurko... Była jedna rzecz która czyniła ten pokój wyjątkowym. Na tle czerwonych jak krew ścian, w rogu pokoju stał błyszczący, biały bas. Wyglądał jak nowy, bo jego właściciel dbał o niego bardzo. Kochał muzykę. Był typowym punkowcem-wszystko w dupie, laski są po to żeby ruchać, ale jak trafi się jakaś fajna to pokochać bezgranicznie. Jeszcze nie natrafił na swoją wybrankę. Rozebrał się do bokserek, położył na łóżku i zasnął.

-Michael, wstawaj kurwa!!
-C-co? To n-nie ja! Ja...
-Chuju, to ja! Twój brat! Budzę cie już kurwa chyba dziesiąty raz. Ja się kurewsko staram żebyś miał lepszą opinię niż w poprzedniej szkole a ty to zlewasz? Po co żeś się włóczył po ulicach?! Ubieraj się, dzisiaj pierwszy dzień!!
-Yh.. yhym...
Wściekły brat młodego basisty wyszedł z pokoju. Blondyn wstał, przebrał bokserki i wyciągnął z szafy zwykłe dżinsy i koszulę w kratkę. Powlókł się do łazienki.
Spojrzał w lustro. Typowa, zmęczona twarz. Stwierdził, że na ten jeden dzień warto się postarać. Zegarek wskazywał szóstą trzydzieści. Szkołę miał dopiero na ósmą, a szło się do niej około piętnaście minut. Zdjął bokserki i wszedł pod prysznic. Uwielbiał jak ciepły strumień spływał mu po plecach. Stał tak bardzo długo i myślał. Lubił myśleć o dziewczynach, rodzinie, muzyce i pieniądzach których na razie mu brakowało. Ogółem każdą jedną kwestię zawsze musiał przemyśleć. Nie był przyzwyczajony do jakichkolwiek przyjaciół.
Gdy wyszedł spod prysznica, wysuszył włosy suszarką i ubrał się. Psiknął się swoimi perfumami które dostał od brata na wigilię. Mimo, że nie był fanem higieny osobistej, perfum używał codziennie.
Zszedł do kuchni i wziął kanapki, które przygotowała mu mama. Nie był mistrzem gotowania, bo nawet bułki nie potrafił równo przekroić, a jak już coś robił to nie wychodziło. Próbował, ale chcieć to nie móc.
Ubrał kowbojki, ramoneskę i wziął swój plecak. Mały, zniszczony i czarny, był w kilku miejscach przypalony od papierosów i cały popisany. Ruszył przed siebie. Rozglądał się wokoło, wszędzie pełno było młodych ludzi. Ani jednego człowieka, który by na niego nie spojrzał. Tak bardzo wyróżniał się z tłumu... Wszystkie dziewczyny i wszyscy chłopcy mieli na sobie szerokie dżinsy, bokserki i udające złoto łańcuchy. Różnił on się też wzrostem. Całe metr dziewięćdziesiąt w porównaniu do chłopaków którzy mieli góra metr osiemdziesiąt to nie było nic. Do tego kowbojki dodawały mu centymetrów. Czuł na sobie wzrok wszystkich, ale stwierdził, że to pewnie im minie i się przyzwyczają. Przeszedł przez bramę szkoły i podszedł do jej drzwi. Za nim szła jakaś dziewczyna, więc otworzył je przed nią. Popatrzyła na niego jak na debila. On tylko wzruszył ramionami i poszedł dalej. Zwyczaje mieli tu inne...
Zwiesił głowę i wlókł się po szkolnym korytarzu w poszukiwaniu sali. Nic nie widział bo włosy opadały mu na twarz. Liczył na to, że chwile pokrąży, zadzwoni dzwonek, a on pięknie schowa się do szkolnego kibla i oknem wyjdzie na papierosa. Nagle ktoś w niego uderzył.
-Yyy...sory...
-Spoko. Nowy? -Zapytał obcy Michaelowi chłopak.
-No, ale ja se poradzę chłopie. Nie potrzebuję nikogo do oprowadzania. Idę na szluga.
Nowo poznany przez McKagana chłopak nazywał się Jeffrey Isbell. Był trochę niższy od blondyna. Miał czarne włosy do ramion i piękne, głębokie czekoladowe oczy. Jego ubranie stanowiły czarne, zniszczone trampki, dżinsy i koszulka z logiem Led Zeppelin. Przeprowadził się z babcią do Seattle po tym jak jego rodzice się rozstali. Przedtem mieszkał w Lafayette.
-Chyba się dobrze zrozumiemy -Uśmiechnął się Isbell- Jestem Izzy, ty?
-Ja Mich-Duff. Duff McKagan.
-Michael? McKagan. Pracowałeś w Nowym Jorku?
-Ta. -Wyszczerzył się wysoki blondyn
-Dobra, chodźmy na tego szluga.
Zadzwonił dzwonek. Dobrze się dogadywali mimo, że się teoretycznie nie znali. No właśnie-teoretycznie.

Duff opowiadał swojemu koledze o dzieciństwie i wczesnych latach młodości w Nowym Jorku. Jego rodzice wyemigrowali do Seattle, bo nie mogli znaleźć pracy w rodzinnym mieście. Isbell uśmiechnął się na to stwierdzenie bo wiedział, że to nie był jedyny powód. Palił papierosa formując dym w obrączki, gdy go wypuszczał. McKagan miał świadomość, że Jeffrey doskonale wiedział o jego przeszłości. Zdawał sobie sprawę z tego, że dużo ryzykował przedstawiając się jako Duff. Jeszcze na korytarzu szkolnym?! Przecież ktoś mógł to usłyszeć!! Raczej w szkole nie było konfidentów, a te wszystkie dresy nie skojarzyłyby jego jakże popularnego nazwiska wśród rockersów. Rzecz jasna nie był znany z gry w jakimś zespole.
Gdy dzwonek na przerwę zadzwonił, dwoje młodych chłopaków weszło do szkoły przez okno od toalety. Izzy uświadomił Duff'a, że na plastykę się opłaca iść, bo tam się nic nie robi. Więc poszli. Nikt nie zdawał sobie sprawy z wielkiej miłości  i ogromnego talentu blondyna do rysowania. Całą przerwę rozmawiali o muzyce. Mimo, że ich gusty się odrobinę różniły to rozumieli się w tej kwestii. Każdy z klasy obserwował McKagana. Isbell uświadomił mu, że nauczycielka mówiła im pod koniec zeszłego tygodnia, że ktoś dojdzie. Przy słowach "ktoś dojdzie" Michael wybuchnął śmiechem, a Jeff razem z nim. Gdy dzwonek zadzwonił, jakaś dziewczyna w dresie wstała i otworzyła drzwi. Wszyscy przy głośnych rozmowach weszli do klasy.
McKagan nie miał zajęć plastycznych w poprzedniej szkole, ani sali do takowych przeznaczonej. Czarnowłosy pociągnął go za rękę i zaprowadził do ostatniej ławki. Blondyn wyjął zeszyt i ciężko rzucił go na ławkę po czym usiadł na krzesełku. Wszystkie spojrzenia na niego.
-Ekhem... Panie nowy, wie szanowny pan, że może i pan uważa nas za plebs, ale w tej szkole właśnie taka grupa społeczna rządzi. Proszę wstać i należycie się przywitać. -Odezwała się nauczycielka.
-Daj se pani spokój. Nowy jest, mógł nie wiedzieć. -Odpyskował Jeff.
-Boże, co ja z wami mam. Dzień dobry wszystkim.
-Dzieeeń dooobbryyy! -Powiedzieli wszyscy chórem.
Duff usiadł na krześle. Dość otyła nauczycielka we fioletowym sweterku i szarej spódnicy wytłumaczyła całej klasie, co mają robić. Kazała im narysować martwą naturę, ale coś co ich inspiruje. Blondyn wziął od Izzyego kartkę i wyciągnął ołówek. Szkicował z bardzo dużą dokładnością i skupieniem. Co rysował, to każdy mógł się domyślić. Bas. Pięknie proporcjonalny, równy mimo, że żadna linijka nie poszła w ruch. Zaczął cieniować, gdy do sali weszła dziewczyna. Niska i drobna brunetka z włosami do pasa. Miała na sobie za dużą koszulkę z logiem Motley Crue, obcisłe spodnie i czerwone trampki. Zielone, kocie oczy i duży uśmiech zdobiły jej twarz. Stradlin jak tylko ją zobaczył rzucił w nią kulką z papieru. Ona pokazała mu środkowy palec, położyła jakąś teczkę na biurku nauczycielki i wyszła zatrzaskując drzwi.
-Co? C-co się dzieje? -Ocknął się Duff.
-Nic, moja siostra była oddać jakieś papiery... Znowu suka założyła moją koszulkę!
-A, spoko...
-Pokaż rys-O ja pierdole! Zajebiste!
-Yh, to nic takiego...
Izzy wpatrywał się jak powstawało dzieło McKagana. Śledził każdy ruch jego dłoni. Gdy zadzwonił dzwonek wszyscy położyli swoje prace na biurko nauczycielki w jedną, niezgrabną kupkę. Czarnowłosy położył swój rysunek który przedstawiał kółko z małym kółeczkiem w środku. Blondyn rzucił swoją pracę i szybkim krokiem wyszedł z sali. Chciał jak najszybciej  zapalić papierosa. Nie obchodziło go, co jego nowy kolega robi. Musiał teraz, w tym momencie! Wyszedł przez okno toalety i usiadł pod nim. Siedział i rozmyślał. Wyciągnął z plecaka duży zeszyt i zaczął szkicować. Dokładnie, delikatnie ciągnął ołówek po kartce. Kreski były idealne. Na razie był to tylko ogólny zarys, więc nie można było powiedzieć, co to będzie. Siedział i wpatrywał się w kartkę. Nagle usłyszał hałas. Ktoś tam szedł! Szybko zgasił papierosa, owinął niedopałek w chusteczkę i schował do plecaka. Nerwowo zamknął szkicownik i zrobił to samo co z chusteczką. Modlił się w duchu, żeby niedopałek nie przypalił szkicownika. Siedział cicho jak mysz pod miotłą gdy nagle przed nim wylądowała ta sama dziewczyna która weszła do sali. Patrzył się na nią tępo, ona go nie widziała, bo stała tyłem. Sięgnęła do kieszeni, wyjęła papierosa i wsadziła go sobie do ust. Zaczęła przeszukiwać kieszenie. Na marne- nie znalazła żadnej zapalniczki ani zapałek.
-Do kurwy nędzy... -Szepnęła pod nosem.
-Ja mam.
-Co?! -Odwróciła się nerwowo dziewczyna.- K-kim jesteś?
-Ja? Michael, znany bardziej jako Duff. A ty?
-Ja jestem Rose... Rose Isbell.
-Ah, to ty zajebałaś koszulkę braciszkowi! No,no, wie, że palisz? -Uśmiechnął się szyderczo
-Posrało? Proszę, nie mów mu! Wkurwi się. Dasz tego ognia?
-Trzymaj. -Rzucił w jej stronę paczkę zapałek- Możesz zatrzymać.
Zanim dziewczyna zdążyła podziękować blondyn wszedł przez okno do toalety. Postanowił, że musi znaleźć Izzyego, żeby nie zagubić się w nowym środowisku. Wlókł się po korytarzu do sali od matematyki, gdy wpadł na tego kogo szukał. Bez słów pociągnął go za rękę w stronę wyjścia ze szkoły. Gdy tylko ochroniarz się odwrócił szybko wybiegli z budynku. 



8 komentarzy:

  1. Kolejne opowiadanie :D Zaczyna się świetnie i prosto. Żadnych skomplikowanych wiadomości. Ja zawsze tak sobie wyobrażałam Duff'a :D Czytam i czekam :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Wiesz jaka jest moja opinia na temat tego bloga ,więc pisz,twórz bo masz talent! Karolajn

    OdpowiedzUsuń
  3. Ej ej! To jest zajebiste! :D
    Pisz dalej, jestem ciekawa :D
    No i skąd Izzy znał Duffa? Bo znał tak? Czy źle wywnioskowałam? :)

    OdpowiedzUsuń
  4. dfjfhuwdjgikrsdkirsdf *_______________*
    właściwie to ja już się wypowiadałam na temat tego rozdziału i ogólnie bloga, więc bez sensu byłoby pisanie tego samego ;_;

    OdpowiedzUsuń
  5. Aaaa jaram się *___* to jest meeega zajebiste dziewczyno!!!!

    Wszędzie gdzie jest Duff to mi się podoba :D no i jeszcze Izzy...fajnie wymyśliłaś, takie coś innego a nie znowu typowe Gunsowe opowiadanie ;) mam nadzieję, że siostrzyczka pana Isbella namiesza troszkę w życiu Blondyna... zaciekawiłaś mnie bardzo jak zwykle zresztą i Ty masz w ogóle jakieś kompleksy w pisaniu??? To ja będę miała przez Ciebie :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    2. Mam ;_; Jak czytam Twój blog czy chociażby ten RocketQueen czy Duffowej. Wtedy mam świadomość że moje blogi to gówno ;_; Możesz sobie zajrzeć na zakładkę na Sweet Child's World- tam masz blogi które polecam i to są te, przez które mam kompleksy ;_;

      Usuń
  6. No no postarałaś sie trzymaj tak dalej :3

    OdpowiedzUsuń